poniedziałek, 2 maja 2016

Jadę być wolonariuszem ;)

 Dziękuję za całe wsparcie i ciepłe słowa(niech będzie tak wzniośle). Udało się, odpisali mi, że mogę przyjechać i pomagać po trzęsieniu na wybrzeżu Ekwadoru. Ja wiem, że to nie tak miało być, że powinnam jeszcze pisać przez miesiąc w o ohach i ahach o podróży przez Amerykę, ale czasem człowiek po prostu musi. Winę oficjalnie zrzucam na Aleksandra, to on mnie tak zainspirował ;). Drugą winę zrzucam na konkubenta Marudy, dzień kiedy pomagaliśmy jego mamie w porządkach po powodzi był jednym z szczęśliwszych w moim życiu - brudni, zmęczeni, ale szczęśliwi po dobrze przepracpwanym dniu. I tak mi jakoś ten sentyment do pomagania został.
PS Nie mogę obiecać, że będę wrzucać posty regularnie, tym bardziej ze zdjęciami, ale postaram się od czasu do czasu dać znać czy jeszcze żyje ;)

niedziela, 1 maja 2016

Dojrzalam do leniwienia sie

     Dosyc topornie idzie mi prowadzenie tego bloga, ale taki los podroznika bez laptopa. Ja to nawet nie mam za bardzo o czym pisac, bo ostatni tydzien(albo i wiecej, kto to zliczy) skladal sie wlasciwie przewaznie z przemieszczania. Z Cuzco do Limy - w Limie glosno, hostel na 14 pietrze, meczaco, wiec z Limy to Trujillo, tam troche mniej glosno, troche wiecej spokoju oceanu, garsc ruin itd. .....a potem pobilam swoj brazylijski rekord czasu spedzonego w autobusie i teraz wynosi on 36 godzin. Trujillo-Quito - najbardziej doprowadzajaca do szalenstwa podroz EVER, a zeby to jeszcze przebiegalo normalnie, ale nieeeee. Na dworcu kazali mi sie pojawic o polnocy, po 10 minutach powiedzieli, ze jednak autobus przyjedzie o 6:00 rano(pozwolili mi laskawie przespac sie w dworcowej sypialni), o 6 rano powiedzieli, ze jest opoznienie wiec autobus bedzie o 8, a o 8 okazalo sie, ze jednak kierowca autobusu zapomnial zajechac do Trujillo i juz jest fruuu kawalek dalej. No to co? To zaprowadzili mnie na inny dworzec, tam inny autobus, potem taksowka i zlapalam dziaduge, choc z tej perspektywy naprawde nie potrafie sie z tego cieszyc. Na poczatku autobus jeszcze dawal rade, ale okolo 150 km przed Quito zaczal sie poddawac, czasem jechal 6 km/h, czasem wcale(no kto go zmusi). Potem jeszcze tylko taksowka przez ogromniaste korki i juz moge napic sie rumu z chlopakami.
     O Aleksandrze i Bobie wam jeszcze nie opowiadalam? Otoz chlopakow poznalam w La Paz, dentysta i farmaceuta, ktorzy postanowili podrozowac tak dlugo jak tylko sie da, a przy tym jak sie uda leczyc ludzi, tam gdzie nie ma zbyt dobrej opieki medycznej. Z ta misja chlopaki po uslyszeniu o trzesieniu ziemi w Ekwadorze przyjechali tutaj szukac opcji jak moga pomoc na wybrzezu, a ja postanowilam z braku konkretnych planow i jako, ze bardzo ich polubilam spotkac sie z nimi zanim zaczna wolontariat.....i to bylo kolejne swietne kilkanascie godzin w ich towarzystwie. Teraz im kibicuje, mam urlop od planow na dalsza podroz.....i zlozylam aplikacje na wolontariat, Trzymajcie kciuki, moze tez mi sie uda troche tu pomoc przed powrotem. Zostal mi rowno miesiac do powrotu.

PS Springer pisze zdecydowanie za krotkie ksiazki, koncza sie na poczatku podrozy autobusem. 










piątek, 22 kwietnia 2016

Kanion Colca - czyli biznes po peruwiansku oraz Machu Picchu czyli jeszcze bardziej...

     Iiiii Arequipa. Jak dotad najladniejsze miasto w calej podrozy, bije Cuzco na glowe. Piekna starowka, klimatyczne uliczki, wszystko w bialym kamieniu, nawet Paryz moze pozazdroscic. Jedyne czego zal, to ze swieze soki znikly z ulic, trzeba sie bardzo naszukac, a w restauracji wyraznie zaznaczac, ze SOK BEZ CUKRU POPROSZE!!! Brakuje mi tych ulicznych sokow, ahhh. Nic to, wybralam sie na 3-dniowy trekking do kanionu Colca jak juz wspominalam. Pobudka o 3 w nocy, a jakze by inaczej...potem w sumie nie bylo lepiej, 7 rano oraz masochistyczna 4 rano (cos tu jest zdecydowanie nie tak z organizacja wycieczek). Z tym, ze ostatnia pobudka byla wyraznie podstepem, bo ostatni dzien to wychodzenie z samego dna kanionu na sama gore, takie kilkaset metrow w gore, wiec poki ciemno to czlowiek patrzy na droge jak ten osiolek albo mul i sie nie martwi ile mu jeszcze zostalo. Niestety w polowie drogi, slonce jednak postanawia sie pokazac i wtedy zaczyna sie depresja...gleboka i nieokielznana. Niemniej jednak wyszlam samodzielnie i nie dalam sie skusic na transport osiolkiem, co to to nie swoj honor mam.........ale pewnie bym go porzucila, gdyby nie to, ze troche zal mi bylo tych zwierzatek. Aaa i co oznacza biznes po peruwiansku, otoz spiesze objasnic. Taki wlasnie trekking do kanionu Colca, bardzo tani, wszystko wliczone, jedzenie, spanie, przewodnik itd., tylko drobne zalecenie, zeby zaopatrzyc sie w wode i przekaski i warto sie go trzymac, bo:
-posilki wprawdzie sa, ale porcje raczej dzieciece
-jakis napoj do obiadu.....no przeciez macie zupe gringo
-i hit przedsiebiorczosci, toaleta jest, ale papier toaletowy do kupienia w sklepiku, 3 sole gringo, dziekuje, milego posiedzenia :)
oraz osiolek lub mul dla leniwych, czyli kuszenie.
Nie nauczyli sie jeszcze, ze lepiej podac wyzsza cene i klienta zadowolic, a przynajmniej nakarmic odpowiednio. Nie odniescie wrazenia, ze mi sie nie podobalo, podobalo sie nawet bardzo(nie ma to jak basen po srodku niczego i wody termalne), ale co spisane to niezapomniane. Czlowiek przyzwyczaja sie do absurdow, latwiej bedzie funkcjonowac w urzedach po powrocie.
     Co do Machu Picchu to nie potrafie sie zachwycic, no nie potrafie i basta. Ladne, duze i w ogole, ale wszechogarniajaca komercha psuje wszystko, a do tego swiadomosc, ze to jednak w wiekszosci wspolczesna rekonstrukcja. 
     Pociag do Aquas Calientes (pod Machu Picchu) powinien nosic nazwe ¨Chcemy wszystkich pieniedzy jakie masz¨, najtansza wersja to obecnie 144 dolary(na pocieszenie wstep na Machu Picchu - 128 soli i autobus na gore 80 soli sa wliczone). Ja wybralam wersje budzetowa i duzo ciekawsza, czyli Cusco-Santa Maria autobusem, jakies 150 km w 4 godziny, demon predkosci pedzil po tej kretej drodze(patrzac na ta droge, okreslenie ¨pedzil¨ jest najodpowiedniejsze), ze zdolalam sobie przypomniec co to znaczy choroba lokomocyjna, a cytujac brudasowego bloga ¨stosunek odcinkow kretych, do odcinkow prostych byl wrecz niepowazny¨. Potem zbiorowa taksowka do Santa Teresy, mniej wiecej, bo deszczowo i droga sobie miejscami poplynela, wiec na piechotke przekraczamy rzeke i po drugiej stronie czekamy, jakas setka turystow....i czekamy, w koncu cos nadjechalo ¨Na poczatku wszyscy razem, z lewej jakby szybciej mlodziez....ale emeryci tez nie pozostaja w tyle¨. Ok, po 10 minutach nadjechalo cos wiecej :). Kilka postojow z okazji kolejnych napraw i juz jestesmy pod hydroelektryczka i juz mozna kopytkowac do Aquas Calientes, pozna godzina to i pociagi nie jezdza, bez stresu przekracza sie tunele wzdluz torow. Powrot niemalze podobny, aczkolwiek z okazji ulewy stulecia do hydroelektryczki wzielam ow drogasny pociag, jedyne 29 dolarow za 11 km(nawet w Szwajcarii bylo taniej). Droge Santa  Teresa-Santa Maria zmylo troche bardziej, totez postoje bywaly nieco dluzsze, kierowca taksowki troche bardziej szalony, ja troche lepiej nauczylam sie grozic rekoczynami za taka szalona jazde, istny peruwianski park rozrywki. Jakis tam stres w pracy juz mi nie straszny.
PS Na Machu Picchu koliberki byly fajne ot co :)























wtorek, 12 kwietnia 2016

Od La Paz po Titicaca

  Uciekajac z Uyuni w poszukiwaniu lekarza, ktory sie przejmie tym czy umre czy nie(troche wyolbrzymiam, wiem) wyladowalam w La Paz. Mniej wiecej o 4 nad ranem chodzilam w te i wewte po glownej ulicy w poszukiwaniu hostelu, ktory polecil mi Luis, po godzinie i kilku reprymendach od lokalsow, ze nie powinnam sie szwendac po nocy, poddalam sie i poszlam do Loki Hostel. Taaaaa, zdecydowanie zasluguja na swoja ïmprezowa opinie¨. Trafilam do pokoju z amerykanskimi dziewczynami i australijczykiem....i dobrze, ze sie wyspalam za dnia, bo noca sie swietnie bawili....bez ubran, we troje....no domyslcie sie...w filmach dla doroslych by sie nie powstydzili takiej akcji :). Na szczescie rano udalo sie odnalezc wlasciwy hostel i lekko dogorywajac od czasu do czasu wybrac na jakies zwiedzanie. A to na targ czarownic-niestety nie udalo sie dogadac co do zdjecia ze mnie pecha, ale za to ¨Amiga mozesz kupic sobie mala, martwa lame¨, potem troche pod wiezieniem, ktore okazalo sie juz niemozliwe do zwiedzenia(a szkoda), ale za to ponoc przy odrobinie szczescia/nieszczescia mozna dostac woreczkiem z kokaina, ktore sobie fruuuuu wylatuja przez wiezienne okna. Reszta to place, place, koscioly, parking wielopoziomowy, ktory jednak postanowil zostac targowiskiem, kolejka linowa produkcji rzecz jasna szwajcarskiej(o czym nie omieszkal mi wspomniec pewien obywatel tego kraju :)) i historie o prezydencie, ktory mial pomysly, zeby zakazac prezerwatyw i opodatkowac dodatkowo kazda bezdzietna kobiete powyzej 18 roku zycia. Juz nie podpowiadam wiecej #dobrejzmianie.
  Po jako takim dojsciu do siebie obralam cel na jezioro Titicaca, troche zwiedzania lokalnych atrakcji, patrz wzgorza, patrz bardzo bardzo glupi pomysl na tej wysokosci nad poziomem morza. W ramach glupich pomyslow chcialam rowniez poplywac kajakiem, ale tym razem na na szczescie facet w przystani rzucil zabojcza cene. Zawalu bym dostala przy pierwszym machnieciu wioslem. Zamiast kajaku, obralam cel na Isla del Sol, niby trzeba przejsc ja wzdluz, ale odplyw ostatniej lodki do Copacabany uwzglednia szczegolnie leniwych. Ladnie, ladnie, ladnie, co jakis czas haraczmasterka zdziera za kolejny odcinek szlaku, co jakis czas haraczdzieci zdzieraja za zdjecie lamy, taki tam wyspiano-turystyczno-haraczowy folklor. W porownaniu do strony boliwijskiej, strona peruwianska wprawia mnie w zdumienie, po calych tych zapowiedziach, ze Peru jest duzo bardziej komercyjne, drozsze itd. Otoz Puno zupelnie nie chce mojej kasy, hostel tani, panie na ulicy same przypominaja mi ¨Amiga gdzie idziesz, jeszcze dolewka soku przecie¨(a to wszystko w ramach 2,5 sola, swiezutki naturalny sok, prosto z pomaranczy), za zupe i herbate w restauracji 3 sole, az sie glupio czuje, ze nikt nie chce ze mnie tu zdzierac tak jak w Boliwii. Dzis zreszta ciag dalszy, bo na calodniowo wycieczke na Uros i Isla Tequila wydalam smieszne 35 soli, wiec nawet te drobne napiwki o jakie dzieci prosily dawalo sie z przyjemnoscia. Zabrali i odwiezli do hostelu na dodatek. Ja nie wiem co mam ze soba robic w takich sytuacjach. Za duzo dobrego. Po tych wszystkich nieszczesciach organizm jest w szoku i nie potrafi zaakceptowac rzeczywistosci. Az z poczucia winy kupywalam opaski na reke prawie na kazdym stoisku.....wyszlo tego 15 sztuk :).

PS Na zdjecia musicie poczekac, poki co kazdy komputer w Peru buntuje sie przeciwko mojemu adapterowi USB. Jutro zaczynam 3-dniowy trekking po kanionie Colca - znowu wymyslili sobie absurdalny start o 3 w nocy.
PS 2 Wreszcie kupilam kabel do Nikona, przeciwko niemu komputery nie protestuja.













sobota, 2 kwietnia 2016

Salar de Uyuni - pieknie, przeciez nie inaczej?

Hmmm.....moze procz samego miasteczka Uyuni, czlowiek wjezdza do najbrzydszego miasta w calej swojej podrozy i sie zastanawia, jakim cudem najbardziej turystyczne miasto Boliwii moze byc tak brzydkie, a jednak jest. Osadzilismy sie w kijowym hostelu, co by nie zapomniec o klimacie miasta. Pralnia, obiad, zaklepanie 3-dniowej wycieczki iiiiii START. Nie taki znowu szybki, po boliwijsku: umowieni na 10:20, start mocno po 11:00. Trafilismy do grupe kobiet w slusznym wieku 60+, plus my. Mialo to pewne zalety(duzo przekasek), ale smiesznych zdjec to sobie z nimi nie porobilismy, no i ze wzgledu na mlodziencze kosci musielismy przygarnac siedzenia w bagazniku. Luis ze swoim 180cm wzrostu zakladal prawa noge za lewe ucho, a przy wertepach za moje prawe. Wycieczki w sumie z kazdego biura skladaja sie na to samo, Salar - zdjeciostop, wyspa kaktusow - zdjeciostop, laguna  - zdjeciostop itd. A do tego, ostatniego dnia pobudka o 4:30 bo jazda nad gejzery na wschod slonca. Ja sie pytam, dlaczego nie ma grupy dla leniwcow, ktorzy preferuja raczej pore zachodow? Kolejne wody termalne jakos wynagrodzily ta pobudke no i te pocieszne lamy, lamy wszedzie, bo to taka troche sciema, ze wycieczka jest cala po pustyni solnej, tylko pierwszy dzien, potem laguny i inne osadzone zupelnie na piasku, a tam gdzie przez piasek przebija sie jakakolwiek roslinnosc zawsze sa lamy, dzikie albo te hodowlane. Kolejna rzecz jaka odkrylam, ze mnie oszukiwano przez cale zycie to flamingi? No rozowe mialy byc prawda? A one ledwo kilka rozowych pior maja, reszta biala, totalnie biala. Dziecinstwo mi to zlamalo. Wrocilam chora, gorzej niz z Denga, a Boliwia to nie kraj dla chorych ludzi, zwlaszcza jak sie ma 2 kijowe ubezpieczenia i awarie bankomatow w miescie, ale wystarczajaco wyzalilam sie juz na ten temat na FB. Statystyka musi byc, jeden kraj, jedno nieszczescie. Pieknie bylo i tak.
PS Za jakosc zdjec w postach musicie mi wybaczyc i tak dodawanie ich to wielogodzinna moredega - internet w Boliwii to zart, taki kilkugodzinny zart.