poniedziałek, 21 marca 2016

Czlowiek na wysokim poziomie - czyli Boliwia :)

12 godzin w podrozy do Salty, okragle 24 godziny w miescie, ktore 1987 odwiedzil Jan Pawel II(ma sie te chody jak sie powie, ze jest sie z Polski), kolejne 7 godzin do granicy + 2 godziny extra - no bo Wielkanoc nadchodzi oraz rozrywka w postaci szukania hotelu w srodku nocy. Na szczescie otworzyli mi drzwi juz w pierwszym. Od dzis oficjalnie zaczynam byc leniwcem i przynajmniej przez tydzien nie zamierzam tego zmieniac, tu jest zdecydowanie za malo powietrza w powietrzu(prawie 3500 m n.p.m.). Jutro pozdrowie Was z Sucre, nietypowo, ale wycieczki z Uyuni na pustynie zaczynaja sie dopiero od kwietnia, wiec zaczynam od tylu. Nie przynudzam juz, ide sie zorganizowac - na granicy dali mi tylko 30 dni na pobyt.

czwartek, 17 marca 2016

Cordoba, again and again and again

  Buenos Aires opuscilam niemal z piskiem opon, w dzien kiedy wreszcie dotarl list z karta, znalazlam oferte na przejazd do Cordoby(300 peso zamiast 700 za autobus). O 19:00 dogadałam sie z kierowca, a o 21:00 bylam juz w trasie. Pisk opon nie jest tu przenosnia,  bo trase 700 km zrobilismy w 6 godzin, wliczajac w to korki na miejskich rogatach. Takze transport szybki, ale stresujacy, bo kierowca potrafil jechac 160 km/h i odpisywac na SMSy. Dobrzem, ze jestem za mloda na zawal.
  Cordoba jako miasto nie robi powalajacego wrazenia, ot kolejny duzy twor. Duzo mniej do zwiedzania, wiec po odespaniu szalenczej jazdy(dotarlismy o 3 w nocy) i krotkiej wycieczce, obralam kurs na Park Narodowy Condorito. Z informacja o pieknych widokach i polu namiotowym na lonie natury, z zapakowanym po brzegi plecakiem, lekko wyganiana przez kierowce autobusu ruszylam "odkrywac" gorskie szlaki.... a teraz mniej wzniosle:
Wysiadam z tego autobusu, posrodku pustkowia na koncu swiata idac za wskazowkami kierowcy w jeszcze wieksze pustkowie. Ide. 20 kg na karku a tu znak, ze do biura barku 2 km i jakies 35 stopni upalu. 20 kg, co ci Inga do diazka strzelilo do glowy? W domu nie masz co robic? Ide i przeklinam siebie, wiec powstrzymam sie z cytatami(nie przebieralam w slowach). Docieram w koncu do tego biura, pitu pitu...tutaj ma pani mape szlaku, szlak sztuk jeden, cale powalajace 7 km, pierwsze z 3 pol namiotowych(ktore przypadaja na jeden i ten sam jakze dlugasny szlak) za kilometr, prosze uwazac na pumy, nie oddalac sie od campingu w nocy.....
-Co? Ale jakie pumy?
-Prosze sie nie martwic, od 20 lat nikogo nie zaatakowaly, ale na wszelki wypadek, noca prosze nie opuszczc pola.
Srednio przekonaly mnie te statystyki.
Dalej juz troche bardziej szczesliwie, wprawdzie noca cala bylam przerazona, ale po Buenos Aires w koncu troche ciszy i spokoju. Ptaki zlodzieje i dzikie swinki morskie na kazdym kroku, czyste niebo jakiego nie widzialam od lat oraz gory, gory i jeszcze raz gory. Odrobina wytchnienia.
Potem szybki powrot do Cordoby, zlapanie WiFi i Javier poznany z Buenos, pyta czy nie mam ochoty odwiedzic go w letnim domku u przyjaciol obok Mina Clavero. Okazalo sie, ze mam ochote :) Wiec znow wziumm, rzut oka na Condorito, wziumm Mina Clavero, wziumm przesiadka do Las Rabonas. Przystanek. I wtedy sie zorientowalam, ze jego instrukcja o tym zeby po dotarciu isc droga na poludnie nie jest zbyt pomocna, szczesliwie jednak zdazyl po mnie wyjsc. Okazuje sie, ze czlowiek potrzebuje czasem wakacji od wakacji. Pierwsza noc od dlugiego czasu noc w sypialni, calej dla mnie. Widok na gory jeszcze lepszy niz z Condorito.
   Dzis Cordoba jeszcze raz i ruszam powoli do Boliwii. Jak to w Argentynie, czeka mnie jakies 1000 km z gorka, wiec zaopatrzylam sie w ebooka Springera "13 pieter". Kazdy przebyty kilometr, ogladanie bogactwa i biedy, a teraz powyzsza lektura sprawiaja, ze zaczynam we mnie wybrzmiewac letka nutka socjalisty. Studia ekonomiczne powstrzymuja mnie przed utopijna wiara w polityke peronistow, ale na pewno zwolennikiem kapitalizmu bez ingerencji jestem coraz rzadziej . Zawsze mialam male marzenie, zeby magisterke napisac jednak o czyms waznym,  czyms co nie bedzie kolejnym przepisaniem prac doktorskich i podrecznikow, zwlaszcza w zakresie nieruchomosci. Z jakichs powodow czuje jednak, ze bedzie to duzo trudniejsze zadanie w skostnialym systemie pisania magisterek rownania w dol, niz zorganizowanie tej podrozy.
PS Jeszcze troche i zmienie nazwe bloga na "Maruda w Ameryce" :)












czwartek, 10 marca 2016

Aaaa wreszcie ruszam dalej!!!

  Wreszcie, po 20 dniach spedzonych w Buenos Aires i wszelakich przygodach moge ruszac dalej. Karta przyszla caly dzien wczesniej niz obiecali na poczcie. Juz zaczelam dochodzic do stanu psychiki rodem z opowiadania "Kupilem domek w Karkonoszach". Jutro wieczorem przy dobrych lotach bede juz w hostelu w Cordobie, a potem do lasu-mmmm czujecie ten zapach ogniska? Tak nawiasem mowiac jak ktos dawno nie mial okazji ponarzekac na zmowe cenowa, to polecam Argentyne - 15 przewoznikow autobusowych i kazdy z ta sama cena, co do jednego zaplutego peso.
  Tymczasem wrzucam zdjecia z Tigre - to taka miejscowosc nieopodal Buenos, gdzie transport odbywa sie przede wszystkim na rzece. Moglabym tam mieszkac, woda ma dzialanie zdecydowanie uspokajajace. Z tej perspektywy mysle, ze powinnam tam spedzic kazdy dzien z ostatniego tygodnia. Kilka  tez zdjec z San Telmo, bedacego dzielnica w Buenos, gdzie w niedziele ludzie graja, wystawiaja kramiki z doslowanie wszystkim, od staroci przez pamiatki, guziki, ubrania itd. Tyle tego bylo, ze koniec koncow nie moglam sie zdecydowac i nic nie kupilam, ale tu pomysl dla urzadzajacych dom w stylu retro -  nie ma lepszego miejsca, zeby skompletowac wszystko i to w jeden dzien. Mozna kupic nawet krolicze i krowie skory, do wyboru do koloru, a na prawo od kramikowej ulicy Restauracja Krakow, ale niestety cierpia na czesta tu przypadlosc, czasowy brak gazu, wiec z pierogow nici - zlamalo mi to serce.
  Nic to, przyjscie karty tak mnie ucieszylo, ze nie moge myslec o niczym innym jak tylko o ruszeniu w droge. Trzymajcie sie. Teraz relacje powinnam zaczac zdawac zgola bardziej interesujace :)
PS Reszta zdjec to Atenea(piekna ksiegarnia w dawnym teatrze), kadr z La Boca, kadr z muzeum, wierzowiec ktory wyglada jak kamienica oraz specyficzna machina z rezerwatu przyrody. Zabijcie mnie, ale teraz dopiero doceniam posiadanie drugiego, lepszego obiektywu - za pozno :(.















środa, 2 marca 2016

Buenos Aires - kocham, wspolczuje, nie znosze

To zacznijmy od tylu...
Nie znosze: bo juz raz mnie tu okradziono; bo okazalo sie tu, ze zamiast grypy mam denge; bo pare dni pozniej znowu probowano mnie okrasc, tym razem metoda ¨´na ptaka´¨; bo zjedzenie chocby najmniejszego obiadu w restauracji zawsze kosztuje mnie wiecej niz nocleg w hostelu; bo dolara na peso wymienie, ale zeby zamienic peso na dolary to juz graniczy z cudem, a na pewno jest szczytem biurokracji; bo juz 10 dzien tu siedze.
Wspolczuje, bo niestety problem z politykami maja gorszy niz my obecnie, dzieki czemu przez ostatnie 30 lat co chwila Argentyna bankrutowala, zgarniajac ludziom wszystkie oszczednosci z kont, a przez inflacje 25-40%, nawet zwykly wynajem mieszkanie jest tu niczym gra na gieldzie. I choc Eva Peron(oredowniczka socjalizmu), kobieta dzieki ktorej, polepszylo sie tu najbiedniejszym jest wciaz gloryfikowana, to nie sposob nie zauwazyc, ze od jej pomyslow zaczely sie problemy tego kraju, ktory kiedys byl jedny z najbogatszych.
Kocham: za cudowna architekture, budynki ktorych zal mi bylo w Brazylii, tutaj sa swietnie utrzymane; za przewodnikow, a wlasciwie jednego genialnego przewodnika , ktory po za opowiadaniem historii, dolozyl swoje wspomnienia wydarzen, ktore mialy tu miejsce i przede wszystkim emocje(czlowiek zaczyna czuc sie czescia tej spolecznosci); za to, ze ksiegarnie otwarte sa tu do poznej nocy i za to, ze knajpki maja klimat jak ze starego, wloskiego filmu i za logiczny uklad ulic, podzielonych na kwadraty 100*100m, dzieki czemu wyjatkowo trudno sie tutaj zgubic.
Zdecydowanie nieco bardziej kocham Buenos, mimo to chcialabym juz dostac list z nowa karta i ruszyc dalej. Juz drugi dzien mija kiedy rozrywki ograniczaja mi sie do obserwowania ulicznych strajkow(najwieksza zaleta mieszkania przy glownej ulicy w stolicy), nauki hiszpanskiego i uspokajania pana poligloty, ktory wlasnie przekroczyl granice Brazylii i jest przerazony przestepczoscia, ktora rzekomo tam na niego czeka. Nadmienic warto, ze pan poliglota odwiedzal juz Kolumbie i Boliwie, a niewspominal tego jako traume. Zdecydowanie, ktos mu powinien zablokowac dostep do ostrzezen z Lonely Planet. Zmywam sie i nie marudze wiecej, trzeba sie uczyc hiszpanskiego i doganiac pana poliglote, on zna 5 jezykow obcych, a ja raptem 1. Trzymajcie kciuki za sprawnosc argentynskiej poczty, zebym wreszcie mogla ruszyc dalej.