czwartek, 17 marca 2016

Cordoba, again and again and again

  Buenos Aires opuscilam niemal z piskiem opon, w dzien kiedy wreszcie dotarl list z karta, znalazlam oferte na przejazd do Cordoby(300 peso zamiast 700 za autobus). O 19:00 dogadałam sie z kierowca, a o 21:00 bylam juz w trasie. Pisk opon nie jest tu przenosnia,  bo trase 700 km zrobilismy w 6 godzin, wliczajac w to korki na miejskich rogatach. Takze transport szybki, ale stresujacy, bo kierowca potrafil jechac 160 km/h i odpisywac na SMSy. Dobrzem, ze jestem za mloda na zawal.
  Cordoba jako miasto nie robi powalajacego wrazenia, ot kolejny duzy twor. Duzo mniej do zwiedzania, wiec po odespaniu szalenczej jazdy(dotarlismy o 3 w nocy) i krotkiej wycieczce, obralam kurs na Park Narodowy Condorito. Z informacja o pieknych widokach i polu namiotowym na lonie natury, z zapakowanym po brzegi plecakiem, lekko wyganiana przez kierowce autobusu ruszylam "odkrywac" gorskie szlaki.... a teraz mniej wzniosle:
Wysiadam z tego autobusu, posrodku pustkowia na koncu swiata idac za wskazowkami kierowcy w jeszcze wieksze pustkowie. Ide. 20 kg na karku a tu znak, ze do biura barku 2 km i jakies 35 stopni upalu. 20 kg, co ci Inga do diazka strzelilo do glowy? W domu nie masz co robic? Ide i przeklinam siebie, wiec powstrzymam sie z cytatami(nie przebieralam w slowach). Docieram w koncu do tego biura, pitu pitu...tutaj ma pani mape szlaku, szlak sztuk jeden, cale powalajace 7 km, pierwsze z 3 pol namiotowych(ktore przypadaja na jeden i ten sam jakze dlugasny szlak) za kilometr, prosze uwazac na pumy, nie oddalac sie od campingu w nocy.....
-Co? Ale jakie pumy?
-Prosze sie nie martwic, od 20 lat nikogo nie zaatakowaly, ale na wszelki wypadek, noca prosze nie opuszczc pola.
Srednio przekonaly mnie te statystyki.
Dalej juz troche bardziej szczesliwie, wprawdzie noca cala bylam przerazona, ale po Buenos Aires w koncu troche ciszy i spokoju. Ptaki zlodzieje i dzikie swinki morskie na kazdym kroku, czyste niebo jakiego nie widzialam od lat oraz gory, gory i jeszcze raz gory. Odrobina wytchnienia.
Potem szybki powrot do Cordoby, zlapanie WiFi i Javier poznany z Buenos, pyta czy nie mam ochoty odwiedzic go w letnim domku u przyjaciol obok Mina Clavero. Okazalo sie, ze mam ochote :) Wiec znow wziumm, rzut oka na Condorito, wziumm Mina Clavero, wziumm przesiadka do Las Rabonas. Przystanek. I wtedy sie zorientowalam, ze jego instrukcja o tym zeby po dotarciu isc droga na poludnie nie jest zbyt pomocna, szczesliwie jednak zdazyl po mnie wyjsc. Okazuje sie, ze czlowiek potrzebuje czasem wakacji od wakacji. Pierwsza noc od dlugiego czasu noc w sypialni, calej dla mnie. Widok na gory jeszcze lepszy niz z Condorito.
   Dzis Cordoba jeszcze raz i ruszam powoli do Boliwii. Jak to w Argentynie, czeka mnie jakies 1000 km z gorka, wiec zaopatrzylam sie w ebooka Springera "13 pieter". Kazdy przebyty kilometr, ogladanie bogactwa i biedy, a teraz powyzsza lektura sprawiaja, ze zaczynam we mnie wybrzmiewac letka nutka socjalisty. Studia ekonomiczne powstrzymuja mnie przed utopijna wiara w polityke peronistow, ale na pewno zwolennikiem kapitalizmu bez ingerencji jestem coraz rzadziej . Zawsze mialam male marzenie, zeby magisterke napisac jednak o czyms waznym,  czyms co nie bedzie kolejnym przepisaniem prac doktorskich i podrecznikow, zwlaszcza w zakresie nieruchomosci. Z jakichs powodow czuje jednak, ze bedzie to duzo trudniejsze zadanie w skostnialym systemie pisania magisterek rownania w dol, niz zorganizowanie tej podrozy.
PS Jeszcze troche i zmienie nazwe bloga na "Maruda w Ameryce" :)












2 komentarze:

  1. Widoki <3 Dobra nie zazdroszczę dźwigania plecaka i upałów, ale widoki na pewno Ci to wynagrodziły ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W kwestii Marudy to się absolutnie nie zgadzam, nazwa zastrzeżona :-P
    Świniak fajny, pewnie bym chciała wszystkie głaskać i karmić.. A one by mi chciały upierdzielić palce.

    O.

    OdpowiedzUsuń